Niestety stało się to, co jeszcze niedawno wydawało się być mało prawdopodobne. W Ślesinie ponieśliśmy drugą porażkę pod rząd, co przy komplecie punktów zdobytych przez Obrę Kościan sprawiło, że straciliśmy pozycję lidera. Kościanie dogonili nas w łącznej punktacji, a że po zwycięstwie w Koninie mają lepszy bilans meczów bezpośrednich, to właśnie oni wydarli nam prowadzenie w tabeli.
Dla Ślesina, który w tym sezonie nie walczy praktycznie o nic (poza oczywiście uniknięciem spadku), mecz z Górnikiem Konin traktowany był jak zawsze, czyli mobilizacja na 200%. Nie ma co ukrywać, taka wieśniacza chęć dokopania „wielkiemu” Koninowi, często podsycana przez byłych piłkarzy i niejednokrotnie wybitnych wychowanków Górnika, którzy za parę złotych więcej zdecydowali się kiedyś zmienić barwy. Ogólnie taka przypadłość jest specyficzna chyba tylko dla naszego regionu konińskiego. Być może przez to nie mamy w okolicy drużyny i piłki na godziwym poziomie.
Górnik zagrał w Ślesinie słabo i trzeba to sobie jasno powiedzieć. Słabo na tle swojej wcześniejszej formy, bo na tle Ślesina prezentowaliśmy się zdaniem wielu obserwatorów po prostu lepiej. Ale sama boiskowa prezencja nie wystarczyła, żeby pokonać drużynę, która ma „świeżego” szkoleniowca, która na wiosnę spisuje się rewelacyjnie i która wiadomo było, że zepnie ostro poślady, bo przyjeżdża „wielki” Górnik. Pierwszy gol dla Ślesina padł po trafieniu niejakiego Marchewy. Tak, to ten kłamczuszek, który kilka lat temu „miał jechać do pracy w Niemczech”, opuścił Górnika będącego wówczas „w potrzebie”, a potem po cichu przeszedł do Ślesina. Tym razem kurdupel miał szczęście i trafił z rzutu wolnego. Strzał życia w swojej raczej mizernej karierze skwitował pokazaniem palca na gębie kibicom przyjezdnym, co miało nas uciszyć. Wcześniej w okolicach 35 minuty meczu Błaszczak trafił do siatki Ślesina, ale gol nie został uznany, bo zdaniem arbitra koniński napastnik faulował golkipera miejscowych.
Sytuacja skomplikowała się po czerwonej kartce dla naszego zawodnika, Mateusza Majewskiego. Ten chyba za bardzo wziął sobie do serca, śpiewaną przez nas kiedyś przyśpiewkę „zero litości… połamcie…” i wkurwiony nieudaną grą, ostro potraktował miejscowego grajka. Zachowanie totalnie bezsensowne i przede wszystkim nieodpowiedzialne, bowiem było niemal pewne, że arbiter wyciągnie od razu czerwień. Majewski chyba nie pomyślał o konsekwencji swojego zachowania, bowiem osłabił i tak już dostatecznie słabego tego dnia Górnika. Pożytku z faulu też nie było żadnego, bo faulowany grajek ani się specjalnie nie wyróżniał na boisku, ani też nie należał do zdradzieckiego grona zawodników, którzy kiedyś wyprzedali się za parę srebrników.
Druga bramka dla LKSu padła również niespodziewanie. Ślesin wyprowadził atak, który zakończył się dośrodkowaniem, które z kolei zostało wykończone głową przez niejakiego Olczyka. Nasze asy znów zaspały. Było to niby 5 minut po przerwie, więc spokojnie było jeszcze ponad 40 minut do popisu dla Biało-Niebieskich. Jednak mimo rozpaczliwych ataków, całej serii akcji około bramkowych i jako takiej walki naszych zawodników, nie udało się zdobyć nawet honorowego trafienia. Skuteczność konińskiej ofensywy była tak mizerna, że szkoda o niej pisać.
Majówka zakończyła się zatem dla Górnika smutnie. Dwa mecze, dwie porażki, straciliśmy lidera i nie tylko. Część osób straciła chyba też wiarę, w to co było pompowane w mieście od dłuższego czasu. W to, że w końcu jest dobra drużyna, która potrafi powalczyć o baraż i awans. A tymczasem okazało się po dwóch „meczach prawdy” z wymagającymi rywalami, że jeszcze sporo nam brakuje. Oczywiście, jeszcze nic straconego, bowiem do końca sezonu mamy 5 kolejek i wszystko może się wydarzyć. Ale po takim podwójnym ciosie, ciężko się będzie pozbierać. Piłkarze i trener mają na to niespełna 2 tygodnie. Potem zostaje już tylko walka w każdym meczu i plan minimum 15 punktów. A i to może nie wystarczyć…
fot. Małpa 12zawodnik.pl