Piłkarskie realia i droga do finału
Finał Pucharu Polski to chyba największy sukces jakiego doczekała się piłka nożna w Koninie. Sukces, który mógłby być większy, gdyby nie złodziejstwo i korupcja, panujące wówczas niemal powszechnie w polskiej piłce nożnej. W 1998 roku największym sponsorem klubu była konińska huta aluminium. W drużynę wpompowano mnóstwo kasy, a do Konina zjechali się piłkarze z całej Polski, którzy wywęszyli łatwy zarobek. Niestety wszystko było firmowane nazwą Aluminium. Jednym z postawionych przed drużyną celów w sezonie 1997/98 było wywalczenie Pucharu Polski. Droga do finału nie była ani łatwa ani trudna. W II rundzie biało-niebiescy pokonali Chemika Bydgoszcz 3-0, w III Flotę Świnoujście 4-1, w IV rundzie Wisłę Kraków 2-0, w V z kolei Odrę Wodzisław 2-1. W meczach ćwierć- i półfinałowych na antenie Canal+ losowano gospodarza zawodów, którym okazała się drużyna z Konina. Oby dwa mecze były niezwykle interesujące i miały swoją dramaturgię. Najpierw koninianie pokonali 1-0 GKS Katowice, a następnie w półfinale wyeliminowali Polonię Warszawa (dopiero w rzutach karnych). Mecz z Polonią Warszawa w Koninie oglądała rekordowa publiczność na Podwalu, według różnych źródeł sięgająca nawet do 9 tysięcy widzów. Gdy reprezentujący wówczas warszawską Polonię Emanuel Olisadebe przestrzelił karnego, nie było chyba na stadionie nikogo z Konina, kto by nie wierzył, że pucharowe trofeum będzie wkrótce należeć do konińskiej drużyny.
Piłkarski Poker z 1998 roku
13 czerwca 1998 to data, którą zna chyba każdy prawdziwy kibic z Konina. Na stadionie Lecha, przy ulicy Bułgarskiej, pojawiło się według różnych źródeł i donosów prasowych nawet do 7 tysięcy konińskich kibiców, co oczywiście było swoistym rekordem dla sympatyków piłki kopanej z górniczego miasta. Trzeba przyznać, że widok ciągnącej się kolumny autokarów, które razem wyruszyły z placu giełdy, robił niesamowite wrażenie. Tego dnia również na dworcu nie brakowało konińskich fanów, dwa kolejne składy pociągów wyruszyły po brzegi wypełnione biało-niebieskimi! Zarząd klubu przygotował na tę okazję specjalne gadżety, w tym baloniki i chusty, które były rozprowadzane razem z biletami, niestety wszystkie firmowane logiem huty… mimo to, wszystko to sprawiało, że cały orszak był naprawdę barwny, oczywiście w kolorach bieli i nieba. Jeszcze przed meczem, przed stadionem doszło do niewielkiego starcia z kibicami z Wronek, w wyniku czego jednemu z naszych fanów udało się zdobyć jedną z flag Amiki, a właściciela zmieniło kilka szalików wronieckiego klubu. Na stadionie zajęliśmy sektory Lecha Poznań, w naszym młynie rekordowa liczba ponad 2 tysięcy głów!
Na płocie zawisły chyba praktycznie wszystkie wówczas nasze flagi. Wspierali nas kibice Górnika Wałbrzych, Dyskoboli Grodzisk Wlkp., a także gospodarze obiektu, czyli fani Kolejorza. Tuż przed rozpoczęciem zawodów miało miejsce kolejne drobne starcie z fanami Amiki, spowodowane tym, iż goście chcieli przewiesić naszą fanę, co jednak spotkało się z naszą szybką reakcją (i niestety także późniejszą wizytą psów w sektorze). Ostatecznie jednak flaga wisiała tak jak powinna.
Wreszcie o 17.30 pierwszy gwizdek i od razu atak konińskich piłkarzy na bramkę Wronek. Pierwsze dwadzieścia minut w wykonaniu biało-niebieskich było wręcz powalające! Artur Bugaj w duecie z Andrzejem Jaskotem, co chwilę zostawiali wronieckich obrońców w tyle. Do 17 minuty piłkarzom Amiki udawało się wyjść cało z opresji. Wtedy po raz pierwszy Stróżyńskiego pokonał wychowanek konińskiego Górnika, Tomasz Wojciechowski! Radości na biało-niebieskich trybunach nie było końca, a przewaga Koninian rysowała się z minuty na minutę coraz większa. W 33 minucie spotkania było już 2-0! Ładna akcja konińskiego zespołu i drugą bramkę dla konińskiej jedenastki strzela były reprezentant Polski, Piotr Czachowski! Chyba w tamtym momencie na konińskich trybunach nie było już nikogo, kto by przypuszczał, że puchar nie pojedzie do Konina… Dobrych nastrojów konińskim fanatykom nie popsuła nawet strzelona przez Amikę bramka na 2-1 w 35 minucie (Przerada).
Dalej widowisko sportowe się niestety skończyło… Lekko stronnicze do tego momentu (oczywiście na korzyść Amiki) sędziowanie przez Marka Kowalczyka z Lublina, zaczęło przypominać obrazy znane wszystkim kibicom z filmu Piłkarski Poker. Urojone sytuacje, wymyślne faule, żółte kartki wzięte praktycznie z powietrza, wskazywały na to, że mecz mógł być ustawiony. Nic dziwnego, że kibicom zaczęły puszczać nerwy. Jeszcze przed przerwą, do remisu doprowadził Paweł Kryszałowicz. Bramka padła z rzutu karnego, nie pierwszej i nie ostatniej problematycznej sytuacji na boisku tego dnia. Zdaniem sędziego Augustyniak faulował Bilińskiego, choć w 31 minucie, w podobny sposób na polu karnym Amiki powstrzymywany był przez Małachowskiego Andrzej Jaskot. Niestety, tego już drukarz z Lublina nie widział, a raczej nie chciał widzieć…
Do przerwy było zatem 2-2. Jak się później dowiedzieliśmy, piłkarze widząc, co się dzieje i przypuszczając, że mecz może być ustawiony, rozważali nawet możliwość niewychodzenia na drugą połówkę. W końcu to co wyprawiał z gwizdkiem Kowalczyk przekraczało wszelkie granice absurdu. Ostatecznie konińscy piłkarze wybiegli na drugą część spotkania, która w decyzjach arbitra nie różniła się wiele od pierwszej, może jedynie ilością zamierzonych kardynalnych błędów, oczywiście tylko wtedy, gdy do piłki mieli dochodzić biało-niebiescy. Koninianie grali jednak dalej swoje i ku rozpaczy wronieckich sportowców, a przede wszystkim wbrew sędziemu, po raz kolejny wyszli na prowadzenie, strzelając bramkę po składnej akcji. Autorem gola w 75 minucie był Bugaj.
Niestety to co działo się później na płycie stadionu Lecha, mogłoby posłużyć jako scenariusz do 2 części wspomnianego już Piłkarskiego Pokera. Kowalczyk dalej gwizdał w jedną stroną, czego efektem były choćby żółte kartki dla konińskiego zespołu, i to aż 7 w przeciągu całego spotkania (Oleszek, Gajewski, Augustyniak, Bugaj, Kolasa, Kolasa, Jaskot) przy jednej dla zespołu z Wronek. W 78 minucie koniński zespół doznał kolejnego osłabienia ze strony arbitra! Druga żółta, w konsekwencji czerwona kartka dla najlepszego tego dnia piłkarza Górnika – Jaskota! Bilski kopnął celowo piłką w Jaskota, ale Kowalczyk potraktował to jako niesportowe zachowanie konińskiego piłkarza, który w momencie wykonywania rzutu wolnego przez Bilskiego, nie zdążył odsunąć się na czas na przepisową odległość! Na próżno były protesty i błagania reszty zespołu, Jaskot musiał opuścić boisko, osłabiając tym samym zmęczonych już kolegów. Szał i nerwy na trybunach powodował, że na obiekcie Lecha pojawiła się psiarnia ze strzelbami, podwoiła się także liczba ochrony! Konińscy kibice skandowali takie przyśpiewki jak: „Je… sędziego…”, „Złodzieje…” czy „Pojedziemy do Lublina i spalimy sku…” .
Na drukarzu z Lublina nie robiło to jednak chyba większego wrażenia, bowiem dalej sędziował na korzyść Wronek. A co działo się dalej na boisku nie trudno sobie wyobrazić. Z pomocą Kowalczyka, Amika wyrównała na 2 minuty przed końcem, doszło zatem do dogrywki. A w niej, co było chyba kwestią czasu, Amika z pomocą arbitra zdobyła kolejne dwie bramki. Ostatecznie z wynikiem 3-5 chyba nikt nie mógł się pogodzić, ani kibice Górnika, ani działacze, ani też sami piłkarze, którzy długo nie chcieli podejść do wręczenia im srebrnych medali i pamiątkowego pucharu. W związku z takim obrotem sprawy, nie wypaliła przygotowywana przez zarząd klubu feta na stadionie w Koninie, a nam przyszło w smutnych nastrojach wracać do domów.
Cała Polska to widziała
Skandal! – tak najczęściej komentowali pracę sędziego postronni obserwatorzy tego widowiska, a takich nie brakowało (m.in. rener Lecha – Adam Topolski, prezes Olimpii Poznań – Bolesław Krzyżostaniak, szef Zawiszy Bydgoszcz – Edward Potok czy były szkoleniowiec konińskiej ekipy – Janusz Białek). To co wyprawiał Kowalczyk widzieli wszyscy, kibice, działacze, oficjele (w tym 3 wojewodów: koniński Stanisław Tamm, poznański – Maciej Musiał i pilski – Ireneusz Michalak), a także cała piłkarska Polska, bowiem finał PP był na żywo transmitowany w Canal +. Po meczu powiedzieli; (Jerzy Kasalik) – „Jestem pełen uznania dla swoich zawodników. Zagrali doskonały mecz. To sędzia nie pozwolił nam zdobyć Pucharu Polski. Zatem nie pogratuluję trenerowi Wąsikiewiczowi sukcesu, choć nie on jest odpowiedzialny za to, co dziś stało się na boisku. Taki sędzia nie miał prawa prowadzić spotkania tak dużej rangi.” ; (Janusz Białek – były szkoleniowiec KSG) – „Jestem dumny z chłopaków. To wręcz niesamowite, jak fantastycznie zagrali, zwłaszcza w pierwszych dwudziestu minutach. Zasłużyli na zwycięstwo.” . I rzeczywiście, nasi piłkarze tego dnia zasłużyli na zwycięstwo… Nie pomogły późniejsze apelacje i pisma do PZPNu. Kwalifikator meczu – Alojzy Jarguz wystawił niesłychanie wysoką notę za pracę Kowalczyka w tym meczu. PZPN w kilkanaście dni później, nałożył jedynie symboliczną karę na oszusta z Lublina, bowiem zakazał mu na 3 miesiące sędziowania meczów piłkarskich. Kara ta oczywiście mogła budzić jedynie śmiech…
Ustawiony finał
Jak się dopiero okazało kilka lat później, główny działacz Amiki Wronki od czasu jej powstania w 1992 roku, z którym klub z Wronek odnosił największe, najprawdopodobniej ustawiane sukcesy – Ryszard F. pseudonim Fryzjer – został głównym bohaterem największej w historii afery korupcyjnej w polskiej piłce nożnej. Objęła ona swoim zasięgiem niemal całą Polską, wielu sędziów i obserwatorów piłkarskich, prominentnych działaczy sportowych, zawodników i uznane kluby sportowe. I choć afera, nie dotyczyła bezpośrednio samego finału PP w 1998 roku, to jednak zamieszani w nią byli ludzie powiązani z tym meczem (jak choćby ówczesny trener Amiki – Wojciech Wąsikiewicz).
Po latach dopiero miało wyjść na jaw, że finał Pucharu Polski w 1998 roku był ustawiony. Powiedział o tym sam Fryzjer, w wywiadzie dla książki pt. „Spowiedź Fryzjera”, jak również kilku piłkarzy z tamtego okresu. Fryzjer z ironią opisał w swojej książce o 3 propozycjach kupna tego meczu. Jedną była propozycja dla sędziego od działaczy Amiki. Jak powiedział Paweł K. („Kryszał”) (składając zeznania w prokuraturze w listopadzie 2009), z Amiki na konto sędziego poszło 150 000 zł. Do tej sumy dorzucali się sami piłkarze Amiki, którzy otrzymali hojne premie z zakładu za „zdobyty” tytuł. Trzeba jeszcze dodać, że wówczas 150 000 zł miało zupełnie inną wartość niż dzisiaj…
Druga propozycja jak można się domyśleć pochodziła od działaczy z Konina. Kryszał wspomniał, że słyszał, jak w przerwie meczu miało miejsce coś w rodzaju licytacji, kto da więcej sędziemu. Nie wiadomo tylko, ile kasy, kiedy i przede wszystkim za co, oferowali konińscy włodarze sędziemu. Być może, widząc co się dzieje na boisku po pierwszej połowie, włodarze z huty próbowali na siłę ratować całą sytuację. Jak widać było w drugiej części spotkania, na nic się to zdało – drukarz zapewne był już ugadany z działaczami z Wronek, więc propozycja ze strony Konina mogła pomóc mu jedynie wywindować stawkę z Amiki.
Trzecia propozycja kupna meczu pochodziła ze strony piłkarzy Amiki, którzy mieli obiecane wysokie premie za udział w europejskich pucharach. Nie wiadomo jednak, czy na własną rękę próbowali oni podejść sędziego, czy też raczej spróbowali podejść konińskich piłkarzy. Tego się pewnie długo nie dowiemy…
Fryzjer w swojej książce wspomniał również o podłożeniu ligowego meczu przez Amikę dla Lecha Poznań. Mecz odbył się przed finałową rozgrywką Pucharu Polski, a odpuszczeniem meczu działacze Amiki chcieli zyskać sobie przychylność poznańskich działaczy podczas czerwcowego finału. Lech potrzebował punktów w lidze i te zostały mu sprezentowane przez Amikę.
Chyba tylko, żeby było śmieszniej, trener Amiki z czasów finału – Wojciech Wąsikiewicz został trenerem… konińskiej drużyny. Spotkało się to z natychmiastową reakcję kibiców z młyna, którzy na płocie wywiesili transparent zrobiony z finałowych chust klubowych z napisem „Wąsikieicz oddaj puchar”.
Po latach
Od kilkunastu lat, finał Pucharu Polski w 1998 roku jest przez wielu obserwatorów zawodów piłkarskich w Polsce, działaczy sportowych, komentatorów i dziennikarzy wszystkich mediów, traktowany jako jeden z największych przekrętów w polskiej piłce nożnej. Mimo wybuchu gigantycznej afery korupcyjnej w polskiej piłce, w którą zamieszani byli nawet czołowi trenerzy i zawodnicy reprezentacji narodowej, przypadek z 13 czerwca 1998 roku nie zainteresował nawet polskich organów ścigania.
Wszystko przez to, że miał on miejsce przed wejściem w życie zmian w prawie i wprowadzeniu zapisu o karaniu za korupcję w sporcie. W ten sposób, prokuratura z Wrocławia zajęła się ściganiem przekrętów, które miały miejsce w polskiej piłce dopiero po 1 lipca 2003 roku…