«

»

Przegrywamy walkę o awans. Kolejny stracony sezon

Choć kurz po zakończonych rozgrywkach ligowych już opadł, to emocje z nim związane jeszcze pewnie długo nie ustaną. Czas więc na krótkie podsumowanie kolejnego, straconego sezonu w wykonaniu Górnika Konin.

Na wstępie aż ciśnie się na usta młodzieżowe pytanie, „co się stało, że się zjebało?”. Że kolejny raz, zamiast szumnie zapowiadanej wspinaczki w ligowych drabinkach, zostajemy w tym samym miejscu, na niemalże kartoflanym, szóstym poziomie rozgrywek? Że mija 8 rok z rzędu, jak nie potrafimy odnieść nawet tak małego sukcesu jakim jest awans do regionalnej IV ligi? Że kolejny raz wygrywają z nami takie tuzy lokalnej piłki jak komercyjne twory ze Ślesina czy drużyna z okolicznej Goliny?

Zacznijmy od strony sportowej. Czy piłkarzom można coś zarzucić w tej kwestii? Pewnie zdania będą podzielone, bo przecież niby dawali z siebie wszystko. Zdobyli jakby nie patrzeć 70 punktów, raptem 2 punkty mniej od zwycięzcy ligi. Ale to nie wystarczyło. Mieliśmy spotkania, gdzie wszystko na boisku wyglądało niestety topornie. Pogubiliśmy punkty w Kole, w Zaniemyślu, straciliśmy szansę u siebie w meczach ze Ślesinem czy Kamionkami. To niestety za dużo strat na tle rywali, którzy punktowali regularnie. A przecież w przerwie zimowej to my byliśmy liderem rozgrywek. Czy atmosfera w szatni była zawsze odpowiednia? Tutaj też można by pewnie polemizować. Oczywiście wielu piłkarzom nie można odmówić poświęcenia dla górniczego herbu na koszulce, ale niestety ogólny mit o wychowankach lokalnej piłki grających dla idei czy dobra macierzystego klubu upadł już dawno i to zapewne bezpowrotnie.

Klub zakończył właśnie współpracę z trenerem Rozmarynowskim. Czy zatem jego można winić za brak awansu? Znów każdy może mieć swoje zdanie w tym temacie. Jedno co pewne to brak realizacji celu, jaki został wyznaczony przed trenerem. Czy drużyna była dobrze przygotowana do rundy rewanżowej, skoro przegraliśmy w niej dwa pierwsze miejsca w tabeli? Czy taktyka i strategie meczowe były właściwie dobierane do poszczególnych spotkań? Też można byłoby pewnie długo dyskutować w tej materii – momentami Górnik grał „jak za dawnych lat” z popularnej przyśpiewki, ale mieliśmy też momenty, gdzie piłkarze ewidentnie kopali się po czołach i widać było, że jednak na boisku coś nam się nie klei. Do tego trapiły nas liczne kontuzje i absencje, co jednak mimo wszystko powinno być może nie tyle przewidziane, co chociaż „wkalkulowane w ryzyko” – drużyna, która nastawia się na awans musi mieć po prostu w takich przypadkach plan B. U nas tego raczej zabrakło, a przynajmniej nie było skuteczne. Zastanawiający może być również fakt, czy głowa trenera w końcówce rundy rzeczywiście była skupiona tylko na grze Biało-Niebieskich, bowiem dość szybko się okazało, że znalazł już nowe zatrudnienie. Został zaprezentowany właśnie jako asystent w sztabie trenerskim Polonii Środa Wlkp., co pewnie niejednemu z kibiców daje do myślenia.

Czy zarządowi należy się również kubeł zimnej wody na głowy? Na pewno nie pomogły nam dziwne roszady w strukturach klubu, bo przecież z klubem po przerwie zimowej pożegnał się ówczesny prezes Ariel Szcześciak. Co jak co, ale zmiana sternika klubu, niezależnie od jego formy prawnej i ekonomicznych powiązań – zawsze niesie za sobą poważne konsekwencje, szczególnie w klubach raczej niskobudżetowych, gdzie każdą złotówkę ogląda się z dwóch stron przed jej wydaniem. Oczywiście rozgłos w takich sprawach nie jest nikomu potrzebny, ale mimo wszystko wiele osób mogło to odebrać jak próbę wyciszenia czy nawet przemilczenia tematu. Szczególnie, że wybór nowego prezesa (niezależnie od jakichkolwiek konotacji) też nie spotkał się ze specjalnym oddźwiękiem w eterze. Na dobrą ocenę zarządu nie zasługuje raczej także temat współpracy z miastem, choć kwestii ostracyzmu urzędniczego na sport w Koninie poświęcimy osobny wątek. Mimo iż powszechnie wiadomo, jaka jest opinia kibiców na temat dyrektorki z MOSiRu, odpowiedzialnej chociażby za cały ten „inwestycyjny” bubel na Dmowskiego, to jednak nieprzyjemnie czytało się medialne „kontrzarzuty” ze strony zarządców obiektów miejskich chociażby w kwestii (nie)dopełnienia papierkowych formalności czy później nawet rzekomego zadłużenia klubu w płatnościach za boiska. Co najmniej bierna wydawała się również postawa włodarzy klubu w sytuacji, gdy żeński Medyk razem z MOSiRem „zabierał najlepsze” godziny treningowe na sztucznym boisku w mateczniku Górnika na Dmowskiego.

Gdy już jesteśmy przy mieście, a dokładniej ratuszu, prezydentach i ich poplecznikach chociażby z MOSiRu, to niestety mamy kolejną odsłonę sportowego „tumiwisizmu”. Sport w Koninie leży praktycznie na dnie – podobnie jak gospodarczo Konin jest już polskim Detroit, tak sportowo jesteśmy niemalże Saharą. Ostatnio „wysechł” nawet długo gloryfikowany przez nieliczny krąg polityczno-towarzyski, żeński Medyk Konin, który jako outsider rozgrywek z hukiem zleciał w końcu z kobiecej ekstraklasy. Mimo iż w Górniku trenuje kilkuset dzieciaków, mimo iż największa publika Koninian jest obecna właśnie na meczach Górnika i mimo iż to Górnik Konin z wielu względów jest najbardziej rozpoznawalną dla kibiców marką sportową w Polsce – ze strony miasta od wielu lat mamy do czynienia z tym samym poziomem zobojętnienia. To niestety tworzy jedną z odpowiedzi, dlaczego drużyny z takich miast jak Konin przegrywają potem rywalizację nawet z ościennymi gminami. Nie wspominając już nawet o porównaniu do podobnych wielkościowo lub większych miast chociażby z regionu. Piłka nożna niestety jest w Koninie „miejską sierotą” i ten rok to również dobitnie potwierdza.

Kończąc całe podsumowanie, można jeszcze dodać parę słów ogólnie o lokalnej piłce i chorobach ją toczących, a spowodowanych najczęściej ambicjami lokalnych działaczy czy prywatnych sponsorów. Wcześniej Kleczew, teraz także Ślesin czy Golina – to zbliżone przypadki, gdzie lokalne struktury działaczy wykreowały podobny mechanizm działania w lokalnej piłce. Wysokie jak na tak niskie poziomy rozgrywkowe zarobki czy też lepiej brzmiące społecznie stypendia, podbieranie najlepszych zawodników od rywali, nierzadkie ustępstwa treningowe, kuszenie możliwością dodatkowej pracy – to wszystko wpływa niestety na obraz lokalnej czy nawet regionalnej piłki, w której zawodnicy pod osłoną niby rozwoju sportowego decydują się na trykoty klubów, które po prostu więcej zapłacą. Stare powiedzenie, że piłkarz jest jak dziwka sprawdza się u nas w regionie bardzo często.

Koniec zmarnowanego kolejny raz sezonu, ale nie pozostaje nam nic innego jak tylko wierzyć, że wszyscy wyciągniemy z tego kolejną, bolesną, ale efektywną naukę na przyszłość. Kibicowskie podsumowanie sezonu przedstawimy niebawem i tam na pewno będzie więcej pozytywów!