Wyjazd do Wolina był naszym najdalszym wyjazdem w sezonie i w ogóle jednym z najdalszych w historii naszego Górnika. W sumie wg licznika kierowcy zrobiliśmy ponad 420 km w jedną stronę do celu. Doliczając naszą wizytę nad morzem, wyszłoby jeszcze więcej, ale po kolei.
Zbiórka została zaplanowana na godzinę 5 rano. Dawno nie było takiej sytuacji, że na miejscu wyjazdu było jeszcze… ciemno. O dziwo, tak wczesna zbiórka jak na nasze możliwości organizacyjne, poszła nam całkiem sprawnie i ok. pół godziny przed szóstą mogliśmy wyruszyć autokarem w daleką podróż. Niestety razem z obstawą.
Do meczu mieliśmy 10 godzin od zbiórki, samo spotkanie zaczynało się o godzinie 15. Tymczasem już w okolicach południa byliśmy na miejscu. Dodatkowy czas postanowiliśmy wykorzystać, ruszając nad morze, a dokładnie do Międzyzdrojów.
Wizytę w popularnym kurorcie nad Bałtykiem rozpoczęliśmy od spaceru na promenadzie, w pobliżu mola i głównego deptaka. Oczywiście nasz przemarsz i przyśpiewki spotkały się ze sporym zainteresowaniem resztki wczasowiczów. Na krok nie odpuszczała nas także zachodniopomorska milicja. Oprócz kilku mandatów za przeklinanie, starali się jednak nie wchodzić nam w paradę. Zwiedziliśmy plażę, gdzie oczywiście nie mogło zabraknąć pamiątkowej foty głównej grupy, a dwóch wariatów zdecydowało się nawet na kąpiel w morzu. Trzeba tutaj dodać, że pogoda nie sprzyjała takim atrakcjom, stąd nasza dwójka zebrała „oklaski za swoje występy”. Suszenie garderoby nie było jednak już takie przyjemne. Starczyło też czasu, żeby w spokoju zjeść tradycyjną, smażoną rybę. Sporo knajpek, mimo październikowego terminu po sezonie, było nadal otwartych.
W końcu postanowiliśmy wrócić do Wolina, aby zdążyć bez pośpiechu na mecz. Wolin to niewielka miejscowość (ok. 5 tys. mieszkańców). Stadion nie przypominał jednak obiektu na miarę 3 ligi, podobnie jak frekwencja miejscowych widzów, która mogła oscylować w granicach maksymalnie 50-60 osób. Miejscowi działacze potraktowali nas ulgowo z biletami, ale w sumie widoczność spod stadionu byłaby taka sama jak i z sektora gości. Ten oficjalnie liczył pojemność… 28 osób (tyle miało być krzesełek).
Ostatecznie na sektorze gości zameldowały się 62 osoby, w tym 11 fanów Gwardii Koszalin, którzy w międzyczasie do nas dojechali. Na płocie zawisły 3 flagi, 2 nasze i 1 koszalińskiej Hołoty. Doping w pierwszej połowie raczej bez rewelacji, ale nie ma się co dziwić, skoro nasi grajkowie grali beznadziejnie. W zasadzie tylko dzięki interwencjom naszego bramkarza skończyło się na 0-3 do przerwy, a mogło być zdecydowanie wyżej. W drugiej połowie doping nieco lepszy, chociaż całe towarzystwo było mocno poirytowane postawą Biało-Niebieskich na murawie. Finalnie mecz się zakończył porażką 1-4, więc po spotkaniu przekazaliśmy kilka męskich uwag naszym reprezentantom.
Warto jeszcze wspomnieć o miejscowych kibicach, którzy dopingowali Vinetę w kilkanaście osób. Trzeba przyznać, że momentami byli nawet głośni jak na taką liczbę. Pozdrawiali często drużynę Świtu Skolwin Szczecin.
Podróż powrotna dość szybka i oprócz incydentu z jedną z wycieraczek w autokarze (padało mniej więcej od drugiej połowy meczu), w zasadzie bezproblemowa. Po godzinie 22, po około 17 godzinach wyprawy, zameldowaliśmy się z powrotem w Koninie. Wyjazd z pewnością ciekawy, a kto nie był niech po prostu żałuje! Wielkie dzięki dla Gwardii Koszalin za wsparcie!
Więcej fotek w galerii na stronie.
Fotorelacje na stronie 12zawodnik.pl: