Na wyjazdowy mecz z Bałtykiem Gdynia musieliśmy czekać jakieś 20 lat, bowiem ostatni raz Górnik grał w Gdyni z Kadłubami za czasów II ligi w latach 90-tych. Toteż przed kolejnym wyjazdem pewnie mało kto już pamiętał czasy, kiedy wizyty konińskich kibiców w Gdyni miały swoje liczne, dobre jak i gorsze przeboje. Jak podaje jeden z dawnych, konińskich zinów, w Gdyni przez nieuwagę straciliśmy nawet jakieś fanty na rzecz Bałtyku. Ale oczywiście były to inne niż dzisiaj realia stadionowego rzemiosła, jakże charakterystyczne dla kultowych dla wielu kibiców w Polsce „szalonych lat 90-tych”.
Pierwszy raz od dłuższego czasu, „świąteczną” kolejkę piłkarską w naszej lidze przełożono na środek tygodnia. W ten sposób zamiast meczu w Wielką Sobotę, mieliśmy okazję do wizyty w Trójmieście już w środę. Rozwiązanie chyba mało korzystne z punktu widzenia kibiców, ale również i samych piłkarzy, bowiem przynajmniej w naszej drużynie, nie wszyscy żyją tylko i wyłącznie z piłki.
Do Gdyni dotarliśmy autokarem, niestety z obstawą. Nie zajmowaliśmy miejsca w sektorze gości, bowiem widoczność z niego jest taka sama jak i spod płotu przy stadionie, o ile nawet nie gorsza z racji jego bocznego położenia. Poza tym wymagana chyba była także wcześniejsza lista wyjazdowa, którą zwyczajnie olaliśmy. Po starym stadionie Bałtyku dawno już nie ma śladu, a swoje mecze Kadłuby rozgrywają obecnie na kameralnym, Narodowym Stadionie Rugby w Gdyni. Stadion wyposażony w sztuczne oświetlenie, które zresztą zostało wykorzystane podczas naszego meczu oraz krzesełka, które chyba jakby na złość Bałtykowi wykonano w barwach rywala zza miedzy. Mimo wszystko patrząc na ten gdyński obiekt, szybko można było odnieść smutne wrażenie, że tylko w Koninie na Podwalu od lat nic się nie zmienia, a nasz stadion jak wyglądał 2 dekady temu, tak wygląda niestety do dziś.
Pod płotem NSR zameldowaliśmy się w 66 osób, w tym 20 fanów Włocłavii Włocławek (wielkie dzięki!), z 2 flagami (Legion Prawicy i West Gang). Liczba jak na środek tygodnia i odległość (ok. 315 km wg licznika) chyba nie najgorsza jak nasze możliwości. Prowadziliśmy doping przez większość spotkania, mimo iż deszczowa pogoda nie sprzyjała zbytnio wokalnym występom. Fani Bałtyku określili się na ok. 100, chociaż z naszej perspektywy wyglądali na zdecydowanie mniej, zawiesili 2 flagi i przez cały mecz dopingowali swoich zawodników, w czym z pewnością pomagała im akustyka zadaszonej trybuny. Bez bluzgów z oby dwóch stron. Można jeszcze dodać, że miejscowe białe kaski z gazem i tarczami nie pozwalały nam ruszyć się z miejsca, paru naszych załapało się oczywiście na mandaty z dupy, ponadto przy kipiszu zawinięty został jeden z kibiców. Czekaliśmy za nim na miejscu, ale wkrótce okazało się, że niestety nie zostanie wypuszczony tego dnia (CHWDP!).
Na boisku padł remis 2-2. Przed meczem pewnie wiele osób taki remis wzięłoby w ciemno, w końcu Bałtyk to klub z aspiracjami na II ligę, ale w tym przypadku akurat po 90 minutach można było odczuć pewien piłkarski niedosyt. Bo to nasz Górnik prowadził nawet przez pewien czas 2-0 i całkiem dzielnie prezentował się na sztucznej murawie (swoją drogą widać było, że inaczej wygląda gra piłką w deszczu na sztucznej murawie niż na zwykłej trawie). Niewiele również brakowało, żeby w ostatniej akcji meczu, biało-niebiescy z Konina zdobyli trzecią bramkę, zabrakło chyba jednak parunastu centymetrów. W każdym razie, drużynie za ten mecz z pewnością należą się słowa pochwały, bo widać było, że zostawili na boisku sporo swojego zdrowia. Po meczu podziękowaliśmy im za walkę i zaangażowanie.
Podróż powrotna również w deszczu i również z ogonem. Około 1.30 w nocy zameldowaliśmy się z powrotem w Koninie. Na koniec podziękowania dla Włocłavii za wsparcie!